Rzeczywistość jest już wystarczająco przygnębiająca żeby jeszcze dodatkowo przygnębiać się takimi filmami. Po obejrzeniu wczoraj „Spirited Away”(świetny acz rysunkowy) i przedwczoraj „Ruchomy zamek Hauru”(wspaniały acz rysunkowy), ten film to jak nalać sobie w chłodny dzień, lodowatej wody do butów po wyjściu z ogrodu botanicznego. Nie przepadam za oglądaniem życia nieudaczników nie potrafiących wygrzebać się z marazmu w jaki sami się wpędzili. Trochę to podobne do „Cudownych chłopców”, chociaż tam dało się zaobserwować odrobinę humoru. A tu bohater filmu jest prawie cały czas żałosny, i na dodatek nie wzbudza prawie wcale współczucia (podobnie jak w „Adaptacji”).